Blog

Tytan pracy na macierzyńskim

IMG_7230

Podobno „nie ma cięższej pracy dla osoby aktywnej niż wypoczynek”. Nie wiem jakie są Wasze doświadczenia, ale w moim przypadku ten cytat sprawdza się w 100 procentach. Uwielbiam swoją pracę i życie w ciągłym biegu, ale bywały takie momenty kiedy podpierając się nosem o ścianę pragnęłam wypocząć, a wtedy okazywało się, że kompletnie nie potrafię tego robić. W sumie, jak patrzy się na to z boku, to jest to nawet zabawne. Bo kto by pomyślał, że doczekamy się czasów, w których będziemy musieli uczyć się odpoczynku. Ba! U naszych zachodnich sąsiadów można już zatrudnić mentora od leniuchowania i w jego towarzystwie wgłębiać się w tajniki relaksu. Odsuwając jednak żarty na bok, warto potraktować ten problem poważnie, bo choć z pozoru wydaje się on banalny albo sztuczny, to jego konsekwencje mogą być naprawdę tragiczne w skutkach.

Na czym bowiem polega istota tego problemu? Przede wszystkim chodzi o pewien schemat myślenia, który pobudza nas do ciągłej aktywności, jednocześnie dewaluując znaczenie odpoczynku w naszym życiu. Pełne oddawanie się swoim obowiązkom i czerpanie płynących z tego korzyści wykształca w nas przekonanie, że dopóki funkcjonujemy w trybie działania to nasze życie jest coś warte. Efekty naszej pracy zawodowej i domowej stają się miarą naszej wartości. Dlatego też, kiedy przychodzi moment, w którym możemy pozwolić sobie na zasłużoną chwilę oddechu, robimy wszystko żeby wpleść w niego jakiś element pracy. Bo przecież czas bez aktywności to czas bezproduktywny, a bezproduktywność to dowód naszej słabości. W efekcie, cały czas kręcimy się w kołowrotku powinności i dopiero, kiedy nasze ciało powie dość, wypadamy z niego i powaleni chorobą lub innymi dolegliwościami dostrzegamy bezsensowność i szkodliwość swojego postępowania.

Nie da się więc ukryć, że problem z odpoczywaniem to nie błahostka, a uczenie się leniuchowania to wbrew pozorom nie taka prosta sprawa. Wgłębianie się w tajniki sztuki relaksu jest bowiem niezwykle złożonym procesem, który uwzględnia m.in. radzenie sobie z poczuciem winy, docenianie siebie, naukę wdzięczności, wzmacnianie poczucia własnej wartości, kształtowanie umiejętności efektywnego zarządzania czasem, a przede wszystkim zdolność odpuszczania. Wieloaspektowość tego procesu jest kolejnym dowodem na to, że odpoczynek jest niezwykle istotnym elementem, ściśle powiązany z różnymi obszarami naszego życia. Zamiast więc wydawać miliony na zatrudnianie specjalisty od relaksu, warto z należytą uważnością przeanalizować to jak odpoczywamy, zaczynając przede wszystkim od przyznania sobie prawa do bezczynności.

Jak widzicie w teorii wiem sporo, a jak mi to wyszło w praktyce?

Otóż kiedy myślałam, że dużo już wiem o nauce odpoczynku i zaczęłam siebie chwalić za pierwsze sukcesy, poszłam na urlop macierzyński. Tak to już jest! Człowiek uczy się przez całe życie, a ono pisze najbardziej zaskakujące scenariusze. Najdłuższe wolne w moim życiu odsłoniło przede mną zupełnie nowe oblicze tego problemu. Okazało się bowiem, że kompletnie nie potrafiłam docenić swojej pracy w domu. Choć wcześniej wielokrotnie słyszałam o tym od innych kobiet, dopiero kiedy doświadczyłam tego na własnej skórze pojęłam, jak poważny jest to problem. Zaczęłam przyłapywać się na tym, że kiedy mój mąż wracał z pracy, zamiast pozwolić sobie na odrobinę wytchnienia, nakładałam na siebie dodatkowe obowiązki. Bo przecież nie miałam prawa być zmęczona siedzeniem w domu! W końcu przez ten cały czas tylko nosiłam płaczące dziecko, przewijałam, karmiłam, wstawiłam milionowe pranie i zrobiłam milionowe prasowanie, zorganizowałam wózkową eskapadę do sklepu, posprzątałam mieszkanie i zrobiłam ciasto. Ok! Przyznaję, że zaliczyłam godzinną drzemkę, ale to akurat mi się należało po lulaniu Małej do 5 rano. Pewnie gdyby mój mąż nie wyrwał mnie z tej matni, nadal karmiłabym się złudzeniem, że jestem kobietą- terminatorem, która powinna odpowiadać za wszystko, co się dzieje w domu. Na szczęście wsparcie przybyło w porę i dzięki niemu moja nauka odpuszczania weszła na zupełnie inne tory.

Teraz swoje wyrzuty sumienia bombarduję myślami pełnymi wdzięcznością do siebie. Brzmi górnolotnie, ale w praktyce polega to na surowej kalkulacji tego, co zrobiłam w ciągu dnia i uznawaniu swojego prawa do zmęczenia. Choć początkowo był to zabieg dosyć sztuczny, to jednak jako tytan pracy nie potrafiący odpoczywać wiedziałam, że jest to jedyna słuszna droga, która może doprowadzić mnie do sukcesu.

Kolejnym ważnym elementem, który stale ćwiczę to proszenie innych o pomoc. Kiedy mój wewnętrzny pracoholik zaczyna szeptać mi do ucha: „sama powinnaś dać sobie radę!” przypominam sobie, że na bycie Mamą składa się przede wszystkim odpowiedzialność za tą małą, w pełni zależną ode mnie istotę. Nic dobrego nie wyniknie dla niej z tego, że resztkami sił będę starała sobie udowodnić, jak bardzo jestem silna. Stworzyłam więc taką małą sieć wsparcia i staram się z niej korzystać zawsze, kiedy czuję taką potrzebę.

Jest jeszcze jeden najprzyjemniejszy aspekt, a mianowicie obserwacja mojej córy. Każdego dnia jestem coraz bardziej zdumiona tym, jak szybko się rozwija i wiem, że duża w tym moja zasługa. Szukając dla niej różnych atrakcji, zawsze myślę o tym, by było to jednocześnie dobre dla jej rozwoju. Już sama frajda z wyszukiwania takich pomysłów na nasze wspólne aktywności jest dla mnie dużą nagrodą, ale nie ukrywam, że lubię też w myślach docenić swoje wysiłki za to co dla niej robię, zwłaszcza kiedy widzę szeroki uśmiech na jej twarzy.

Na zakończenie pragnę jeszcze złożyć mój hołd wszystkim Mamom, które mają więcej niż jedno dziecię. Jesteście moim guru, również w kwestii nauki relaksu! Uwielbiam Was podpatrywać i słuchać, jak sobie radzicie w tej szalonej, rodzinnej rzeczywistości i życzę Wam, abyście zawsze potrafiły dać sobie w życiu czas na to by zaopiekować się sobą tak, jak opiekujecie się innymi.

AS

Najnowsze wpisy

Napisałam dla Ciebie książkę! Zajrzyj do jej wnętrza
Wakacyjna lista celów

Proponowane podcasty

Cześć, nazywam się Ola Sileńska i jestem autorką tego bloga. Poznaj mnie bliżej!