Blog

Moja zwycięska walka z obniżonym nastrojem

 

Mogę śmiało powiedzieć, że czas około – noworoczny był dla mnie jak koszmar na jawie. Długo zastanawiałam się nad tym, czy podzielić się z Wami tym momentem swojego niechlubnego kryzysu. Jednak po długiej walce ze sobą stwierdziłam, że to zrobię, z nadzieją, że być może moje doświadczenia pomogą innej Mamie, która przeżywa to samo.

Jak już wiecie Lilia była, jest i będzie moim spełnionym marzeniem. Czekaliśmy na nią 4 niełatwe lata, w czasie których przeszłam dziesiątki nieprzyjemnych badań, zrobiłam setki testów ciążowych i opłakałam każdy negatywny wynik. Byłam przekonana, że kiedy w naszej rodzinie pojawi się dziecko wszystko się odmieni, a moje poczucie spełnienia wypełni radością każdy dzień naszego nowego życia.

I w końcu stało się. Po długich przygotowaniach i trudnym starcie, w końcu dotarłyśmy do domu, aby uczyć się siebie i przystosowywać rzeczywistość do naszych potrzeb, możliwości i pragnień. Było cudnie! Łapałam każdy najdrobniejszy moment i cieszyłam się odkrywając nieznane mi wcześniej uczucia. Jednak kiedy złapałyśmy już wspólny rytm, poznałyśmy siebie i moja uwaga w końcu przekierowała się na mnie samą, poczułam jak zalewa mnie ogromny smutek.

Moją głowę wypełniały setki pytań, na które nie potrafiłam sobie odpowiedzieć. Codzienność zaczęła mnie przytłaczać. Czułam się jak bohater filmu „Dzień Świstaka”, który budzi się każdego ranka i przeżywa ciągle ten sam dzień na nowo. To samo otoczenie, brak ludzi dookoła, karmienie, przebieranie, usypianie i tak w kółko. Codziennie to samo… I do tego jeszcze te krążące po głowie „dobre rady” i pogrążające mnie jeszcze bardziej pytania typu: „co się z Tobą dzieje?”,  „przecież masz to, czego pragnęłaś” „powinnaś się cieszyć tym okresem”, „to już nigdy nie wróci”, „nie możesz być taka sfrustrowana, bo wszystko przechodzi na dziecko”, „jesteś nie do zniesienia!”… Okropność! Momentami miałam ochotę wyjść z domu, biec przed siebie po zalanych deszczem ulicach i krzyczeć ile sił w płucach.

Moja psychologiczna wiedza na początku niestety nie ułatwiała mi życia. Przed oczami widziałam tylko kryteria diagnostyczne, które mogłam sobie po kolei odhaczać, jak listę przedświątecznych zakupów. Moje myśli były jak rwąca rzeka, która ciągnęła mnie w sam środek czarnej dziury. Opłakiwałam wszystko: że inni realizują moje marzenia, że straciłam kontrolę nad własnym życiem, że rzeczy, które sprawiały mi wcześniej przyjemność teraz stały się dodatkowym obowiązkiem, że całymi dniami jesteśmy z Lilą same, że muszę być odpowiedzialna i ciągle w swoich planach robić dwa kroki do przodu, że nie mam sił… Istny obłęd! Jestem przekonana, że gdyby nie Lilka i matczyna odpowiedzialność, pewnie siedziałabym godzinami w ciemnym pokoju, pod kołdrą, zalewając się łzami. Z jednej strony czułam, że mam prawo do chwili słabości, a z drugiej strony zżerało mnie poczucie winy i strach, że spotkało to właśnie mnie, o ironio – MAMĘ TERAPEUTKĘ!

W końcu jednak powiedziałam sobie dość. Wiedziałam, że im bardziej będę nakręcać tę spiralę frustracji, to coraz trudniej będzie mi się podnieść. Choć moje ciało odmawiało współpracy, a w głowie wciąż piętrzyły się nieprzyjemne myśli wiedziałam, że muszę zacząć o tym rozmawiać i działać. I tak też zrobiłam.

Zaczęłam dość banalnie – ubrałam się w ładną sukienkę i zrobiłam sobie makijaż, żeby patrząc w lustro zobaczyć w pierwszej kolejności zadbaną kobietę, a nie tylko podkrążone od płaczu oczy. Później zaczęłam mówić. Najbardziej pomocne okazały się rozmowy z zaprzyjaźnionymi Mamami, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie tylko ja miałam okazję podtapiać się w tej rwącej rzece negatywnych myśli. Później zabrałam się za porządkowanie spraw, które wisiały nade mną już od dłuższego czasu. Przeanalizowałam, czego brakuje mi najbardziej i wymyśliłam, jak mogłabym wypełnić te luki z Lilą na rękach. Myślą przewodnią w snuciu tych planów było zdanie „zmieniaj otoczenie!”. Wiem, że łatwo nie będzie bo każde wyjście z Lilcią wymaga ode mnie opracowania skomplikowanego planu logistycznego, ale to jedyny sposób żeby zapewnić sobie towarzystwo innych osób i sprawić, by upływ czasu przyniósł choć odrobinę przyjemności. A gdy przygnębienie znowu wyciągało po mnie swoje paskudne łapska, bombardowałam je myślami o tym, jak wiele mam, jaki wiele osiągnęłam i ile jeszcze przede mną.

Choć daleko mi jeszcze do stanu „fajności”, to z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że jest już dobrze. Dzięki temu, co ostatnio przeżyłam i co jeszcze pewnie nie raz będzie do mnie wracać, mam poczucie, że przekroczyłam kolejny poziom macierzyńskiego wtajemniczenia. W końcu teoria zmierzyła się z codziennością. Zawsze wiedziałam, że wejście w rolę Mamy jest związane z pewnymi ograniczeniami, z którymi po prostu trzeba będzie się pogodzić. Nie miałam jednak pojęcia o tym, jak trudny i bolesny może być ten proces „godzenia”.

Teraz jestem bogatsza o nowe doświadczenia, spostrzeżenia i przeżycia. Nie podejrzewałam, że macierzyństwo będzie tak złożoną i emocjonującą przygodą, a przecież to dopiero początek… Gdybyście jednak zadali mi jedno z moich ulubionych terapeutycznych pytań, z cyklu: „Gdybyś mogła cofnąć czas, to co byś zrobiła inaczej?” odpowiedziałabym: „NIC!”. Wierzę bowiem, że było mi to potrzebne żeby oficjalnie pożegnać się z dawnym życiem, w którym mogłam skupić się wyłącznie na realizacji siebie i powitać nowy etap, w którym wszystko mogę pomnażać poprzez dzielenie – czas, satysfakcję, szczęście, miłość…

Z wytęsknionym uczuciem lekkości, posyłam Wam dużo ciepła!

Mama Terapeutka

Najnowsze wpisy

Napisałam dla Ciebie książkę! Zajrzyj do jej wnętrza
Wakacyjna lista celów

Proponowane podcasty

Cześć, nazywam się Ola Sileńska i jestem autorką tego bloga. Poznaj mnie bliżej!