Blog

Historia Czytelnika- List z morza

Tworząc swojego bloga chciałam stworzyć przestrzeń dla rodziców, czyli nie tylko Mam lecz również niezwykle ważnych Tatusiów. Możecie więc wyobrazić sobie moją ogromną radość, kiedy któregoś ranka w swojej skrzynce mailowej, znalazłam list od doświadczonego Taty, który zechciał na łamach bloga, podzielić się swoimi spostrzeżeniami pisanymi z perspektywy ojca-marynarza.

To wyjątkowy tekst, ponieważ jego Autor oprócz przedstawiania swojego punktu widzenia na budowanie relacji z dziećmi, uwzględnia również specyfikę zawodu marynarza i roli sposobów komunikacji z rodziną, zmieniających się na przestrzeni lat.

Wierzę, że głos Taty Andrzeja zachęci innych tatusiów do dzielenia swoimi refleksjami na temat wychowania dzieci, otaczania ich troską i przeżywania swojego tacierzyństwa. Tymczasem serdecznie zapraszam Was do przeczytania listu, który przybył do nas aż z Limy.

Andrzeju – bardzo dziękuję!

 

Droga mamo terapeutko, (jakkolwiek dziwnie zabrzmi ten zwrot w ustach taty z dziećmi w wieku studenckim). Żona kolegi, z którym spotkałem się na statku sprowokowała mnie do napisania kilku słów z pozycji ojca pływającego po morzach i oceanach, a mającego już prawie dorosłe dzieci.

Chyba musiałbym zaznaczyć, że skok technologiczny w komunikacji między statkiem, a domem daje teraz nieporównywalne możliwości kontaktu z rodziną. Kilkanaście lat temu próba połączenia z domem przez stacje brzegowe, była już dużym wyzwaniem. Tym bardziej, że pół świata mogło wtedy słuchać przez radio tej rozmowy. Na dodatek połączenie jednostronne jak w „walkie talkie” nie dawało możliwości płynnej konwersacji. Moja córka i syn stanowili kliniczny przykład podejścia do rozmowy tych z Marsa i tych z Wenus. Weronice usta się nie zamykały- tyle mi miała do przekazania, a Michał ledwo potakiwał lub zaprzeczał monosylabami. Listy w erze „bezmailowej” przychodziły raz na kilka miesięcy i to było wtedy święto na statku. Trudno się więc dziwić, że rozmowy telefoniczne – jak już się zeszło na ląd – trwały długo i bywały bardzo namiętne. Można było sobie wtedy pozwolić na odrobinę prywatności i intymności. Pewnego razu w domu marynarza w Hong Kongu byłem nieopatrznie świadkiem takiej rozmowy i musiałem szybko się oddalić nie dając do poznania, że cokolwiek usłyszałem i zrozumiałem. Co ten marynarz obiecywał zrobić żonie po przyjeździe, niech pozostanie na zawsze moją i jego tajemnicą.

Tym niemniej jakkolwiek często nie udało by się dzwonić do domu to i tak po powrocie chodziłem dzieci codziennie odbierać ze szkoły, bardziej z obowiązku pokazania się ich koleżankom i kolegom (patrzcie to mój tata) niż z rzeczywistej potrzeby. Dzieci dorastały i starały się wyciągnąć jak najwięcej z pobytu ojca w domu. Dyscyplina wtedy spadała (tata pozwolił), a ja byłem posądzany przez małżonkę o działania destrukcyjno – antywychowawcze. Nie ukrywam, że odpowiadała mi taka pozycja taty, z którym można konie kraść. A możliwości finansowe pozwalały wielokrotnie na realizację pomysłów wakacyjnych, na które nie wszyscy mogliby sobie pozwolić. Na szczęście nigdy nie występowała między dziećmi rywalizacja o równowagę w dostarczaniu rozrywek. Choć znane mi są i takie przypadki. Teraz nasze kontakty może nie są już tak emocjonalne, bo przecież zaraz i tak przyjadę – jak trzeźwo zauważył Michał. Kontrakty trwają cztery miesiące, wymieniamy maile, porozmawiamy na Skype, snujemy plany na przyszłość. Przecież wiedzą, że miłość ojcowska jest inna niż matczyna i rozumieją teraz, na czym polega różnica.
Pozdrawiam z Limy.

Autor: Andrzej Piątek

Foto: Pixabay.com

Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, napisz do mnie – silenska.a@gmail.com lub wyślij wiadomość na profil FB Mama Terapeutka

Najnowsze wpisy

Napisałam dla Ciebie książkę! Zajrzyj do jej wnętrza
Wakacyjna lista celów

Proponowane podcasty

Cześć, nazywam się Ola Sileńska i jestem autorką tego bloga. Poznaj mnie bliżej!