Blog

Gdy masz problem nie do rozwiązania

To nieprawda, że każdy problem da się rozwiązać!

Nie przeskoczymy przecież choroby naszego dziecka, nie cofniemy czasu żeby uniknąć kłótni z bliskimi, nie wpłyniemy na decyzję szefa, który postanowił wręczyć nam wypowiedzenie…

Jednak zawsze możemy spróbować spojrzeć na problem inaczej i dzięki temu wyjść zwycięsko z każdej sytuacji. Wiem, brzmi to nieprawdopodobnie. Dla niektórych może nawet banalnie, ale jeśli uwierzysz, że jest to możliwe i spróbujesz korzystać z tej umiejętności na co dzień zobaczysz, jak bardzo jest to pomocne.

Nierozwiązywalność naszych problemów często związana jest z tym, że pragniemy osiągnąć dwa zupełnie sprzeczne cele naraz. Na przykład chcemy mieć pieniądze, nie wkładając w to żadnego wysiłku, albo być zdrowym, wysportowanym i aktywnym, spędzając wolny czas na kanapie przed telewizorem. Jeżeli oczekujesz, że wyrzeczenie się którejś z tych rzeczy przyniesie Ci ulgę i poczucie spełnienia, to grubo się mylisz! Jakaś część Ciebie będzie bowiem nadal pragnąć patrzeć na to ciastko, które przed chwilą zjadłeś. Co więcej, ja zawsze wychodzę z założenia, że jeśli nieustannie powtarzamy pewne zachowania to znaczy, że są one nam do czegoś potrzebne i spełniają pozytywne funkcje w naszym życiu. Dlatego też, zanim z czegoś zrezygnujemy warto zastanowić się, po co zapraszamy niektóre działania do naszej codzienności i dopiero po udzieleniu odpowiedzi ustalić, czy ta gościnność faktycznie nam służy.

Co więc można zrobić z dwoma przeciwstawnymi potrzebami?

Zacznij od najtrudniejszego – zaakceptuj ich istnienie! Przyjmij do wiadomości, że taki już jesteś – lubisz od czasu do czasu stać na biegunie południowym i północnym jednocześnie. Kiedy już dopuścisz taką wizję siebie, zrób kolejny krok naprzód i wypisz wszystkie zalety obu sprzecznych pragnień. Zastanów się, co Ci daje bycie po jednej i po drugiej stronie? Jakie potrzeby możesz dzięki temu zaspokajać? W czym Ci pomaga bycie tu i tam?

Mając na uwadze fakt, że każdy z nas lubi konkrety, weź pod lupę swoje zachowania, kiedy stajesz na jednym i drugim polu. Wyszczególnij aktywności, które możesz wykonywać realizując jedno i drugie pragnienie. Żeby nieco rozjaśnić Ci ten punkt planu, posłużę się przykładem z własnego podwórka.

Odkąd tylko sięgam pamięcią, zawsze starałam się być dla innych. Dzięki temu czułam się potrzebna, wartościowa i spełniona. W dzieciństwie robiłam tak, bo rodzice tłumaczyli, że tak trzeba, a z czasem zaczęłam dostrzegać w tym wielką przyjemność i moc korzyści dla siebie. Najfajniejsze było i chyba w dalszym ciągu jest dla mnie to, że wspieranie innych daje mi prawdziwego, energetycznego kopa. Każda zaniesiona pomoc i ofiarowanie cząstki siebie, napędza mnie do kolejnych działań, które nieustannie kiełkują w mojej głowie. Ta samonapędzająca się wewnętrzna machina ukierunkowywała moje działania do czasu, aż pojawiło się dziecko. Dopiero wówczas poczułam, co to znaczy być w 100% poświęconym komuś – w dzień i w nocy, 24h na dobę, 7 dni w tygodniu, naprzemiennie w trybie „on” lub „stand by”. Totalny brak czasu dla siebie skutkował coraz większym przygnębieniem, częstym obniżeniem nastroju, zwiększonym poziomem nerwowości, a co za tym idzie poczuciem winy i strachem o to, że całkowicie straciłam kontrolę nad własnym życiem.

To był czas kiedy odkryłam swoje dwa bieguny – dbanie o siebie i dbanie o innych. Na obu zależy mi bardzo mocno, ale wiem też, że ich jednoczesne zaspokojenie jest w większości wypadków po prostu niemożliwe. Zaczęłam więc realizować pierwsze kroki, które opisałam powyżej. Usiadłam przed podzieloną na pół kartką papieru i zapisałam sobie jakie konkretne działania, podejmowane każdego dnia mogę zaklasyfikować do potrzeby bycia dla siebie i bycia dla innych. Przyznam szczerze, że to co wtedy zobaczyłam wywołało moje przerażenie. Pierwsza myśl, jak przyszła mi do głowy była okrutna, bo pomyślałam: „Ale z Ciebie hipokrytka! Jak możesz innych zachęcać do dbania o siebie, skoro sama tego nie robisz?”. Dopiero po chwili spojrzałam na siebie z większą wyrozumiałością, wypowiadając w duchu słowa: „Ok Sileńska! Miałaś prawo się pogubić, ale to nie może dalej tak wyglądać!”.

Przed przystąpieniem do działania musiałam stwierdzić kilka faktów, w tym dwa najważniejsze, czyli  tymczasowo(!) mocno ograniczone możliwości czasowe oraz trudną do przeskoczenia na tym etapie rozwoju mojej córki asymetrię między byciem dla siebie, a byciem dla innych. Zaczęłam intensywnie zastanawiać się, jak mogę wykorzystać te szczątkowe momenty w czasie doby, a także chwile spędzone z Lilką na robienie czegoś dla siebie samej. Przytuliłam się do myśli, że radość i wytchnienie można czerpać z drobiazgów i po raz pierwszy na poważnie postanowiłam wdrożyć to w życie. Jak to wyglądało w praktyce? Cieszyłam się bukietem polnych kwiatów, które sama zebrałam, ułożyłam i postawiłam na kredensie w salonie, obserwowałam reakcje dzieci rozbijających mydlane bańki na trawniku w parku, rozkoszowałam się smakiem lodów jedzonych w czasie spaceru z Lilcią, pomalowałam paznokcie na cudny fioletowy kolor, płakałam i uśmiechałam się układając zdjęcia w albumie, skupiałam się na smaku popołudniowej kawy i wpatrywałam się w falujące na wietrze niebieskie chabry wśród szerokiego pola pszenicy. Wiem, brzmi poetycko – nieprawdopodobnie, ale tak właśnie było! Stałam się takim łapaczem chwil – krótkich, lecz pięknych. To wszystko i jeszcze więcej umieściłam na biegunie dbania o siebie. Przyznaję, że na początku było to dla mnie koszmarnie sztuczne, ale wiedziałam, że jeśli nie podejmę próby cieszenia się tym co jest wokół mnie, to zaleje mnie kolejna fala rozpaczy, a tego po prostu nie chciałam.

Po przeciwległej stronie, na biegunie dbania o innych umieściłam: swoją pracę, opiekę nad Lilą, organizowanie od czasu do czasu akcji pomocowych, wysyłanie urodzinowych kartek, zabawy z psem na podwórku, czy porządkowanie mieszkania. Już w trakcie klasyfikowania swoich aktywności do jednej i drugiej grupy zobaczyłam, jak wiele rzeczy, które robię każdego dnia z myślą o innych, tworzą przestrzeń dla robienia czegoś dla mnie. To było bardzo pokrzepiające odkrycie, które dało mi większy spokój i pewność, że wciąż mogę zarządzać swoim życiem.


Na zakończenie mały apel!

Jeśli ktoś będzie powtarzał Ci, że WSZYSTKO zależy od Ciebie to powiedz mu, że to totalna bzdura. Słowo „wszystko” jest ogromnym nadużyciem, które potrafi wpędzić nas w jeszcze większą frustrację, kiedy życie wymyka się z pod naszej kontroli. Prawda jest jednak tak, że jesteśmy w stanie zrobić WIELE, kiedy skoncentrujemy się na sobie, własnych odczuciach i sposobie postrzegania rzeczywistości. AKCEPTACJA siebie z wszystkimi sprzecznymi pragnieniami, jest pierwszym ważnym krokiem do stawienia czoła temu, co wydaje się nierozwiązywalne. Trudno będzie nam funkcjonować negując istnienie przeciwległych pragnień, zupełnie tak jak trudno byłoby nam żyć bez oddychania, które (nomen omen) również opiera się na dwóch przeciwstawnych procesach – wdechu i wydechu.

Kto wie? Może w tym właśnie tkwi klucz do poczucia życiowego spełnienia?

Radości z odkrywania swoich biegunów Wam życzę 🙂

Mama Terapeutka

 

Tekst inspirowany lekcją 37 z książki Reginy Brett „Kochaj” 🙂

Najnowsze wpisy

Napisałam dla Ciebie książkę! Zajrzyj do jej wnętrza
Wakacyjna lista celów

Proponowane podcasty

Cześć, nazywam się Ola Sileńska i jestem autorką tego bloga. Poznaj mnie bliżej!